Kolejna odsłona włoskiego kina, tym razem z reżyserem i aktorem Nanni Moretti, choć w Mia madre ważną rolę gra też Margherita Buy. Oba nawet mają dość podobne plakaty. I w sumie chciałam zacząć od zeszłorocznej produkcji, ale jak na razie filmy z 2001 okazują się być niesamowite.
La stanza del figlio (Pokój syna, 2001)
Wiele osób kojarzy ten film i wielu już się nim zachwycało dlatego też postanowiłam zacząć od niego.
Włoska rodzina jakich pewnie wiele. Ojciec, Giovanni (Nanni Moretti) jest psychoanalitykiem, który przyjmuje pacjentów w gabinecie, w swoim mieszkaniu, ale z osobnym wejściem. Mieszka wraz z żoną Paolą (Laura Morante) i dwójką dzieci: starszą Irene (Jasmine Trinca) i młodszym Andrea (Giuseppe Sanfelice). Pewnego dnia dzwoni telefon ze szkoły: Andrea i jego przyjaciel są podejrzani o kradzież cennego eksponatu biologicznego (co to było? ktoś pamięta?). On twierdzi jednak, że jest niewinny. Choć cała sprawa w końcu się wyjaśni, Giovanni pozostaje nią głęboko wstrząśnięty i nie do końca przekonany czy aby na pewno było tak jak twierdzą chłopcy. Kiedy jednak powoli ojciec z synem odbudowują swoją więź dochodzi do tragedii: Andrea ginie nurkując pod wodą.
Reszta filmu opowiada już o tym jak cała rodzina, a w szczególności Giovanni próbują się pogodzić z tragedią i żyć swoim życiem. Szczególnie Giovanni nie jest w stanie pozbyć się poczucia winy, że mógł jednak iść pobiegać z synem, nie odwołując w ostatniej chwili planów, żeby móc pojechać do pacjenta.
Łatwo byłoby popaść w tym filmie w tani melodramatyzm, jednak tak się nie dzieje. Znów mamy bardzo subtelny i wyważony obraz cierpienia. Nie ma co się oszukiwać to bardzo smutny film, zwłaszcza, że przez pierwsze pół filmu widzimy w sumie dobre relacje rodzinne między rodzicami i dziećmi. Przekomarzają się, żartują, ale martwią się o siebie nawzajem.
Na koniec dodam tylko, że Nanni Moretti brał pod uwagę Margheritę do roli matki, ale ostatecznie dostała ją Laura Morante i uważam, że spisała się świetnie.
Mia madre (Moja matka, 2015)
Filmy Morettiego nie należą do łatwych i wesołych, choć nie brak w nich radosnych momentów. Mia madre też mierzy się z tematem rozstania, tu jednak jest to śmierć po chorobie, o której nieuchronnym nadejściu bohaterowie wiedzą od początku filmu i na którą chcąc nie chcąc muszą się przygotować.
Fabuła zaczyna się od strajku pracowników fabryki i potyczki z policją. Jesteśmy na planie filmu, który reżyseruje Margherita (Margherita Buy). Po pracy jedzie do szpitala odwiedzić matkę. Tam poznamy jej brata Giovanni (Nanni Moretti). Oboje opiekują się schorowaną staruszką. Później jeszcze widzimy jak Margherita pakuje swoje rzeczy i wyprowadza się z mieszkania jednego z aktorów, którego widzieliśmy wcześniej na planie w pierwszym rzędzie. Nie wyszło, rozstają się.
Następnie poznany też aktora (chyba) amerykańskiego Barry’ego (John Turturro), który bawi wszystkich swoimi anegdotkami, ale na dłuższą metę jest męczący. Po włosku mówi przeplatając go z angielskim, ale na planie ma do pomocy tłumacza. A jeszcze szybko się okaże, że ma problemy ze wszystkimi kwestiami.
W końcu poznamy też córkę Margherity (Beatrice Mancini), która ma poprawkę z łaciny oraz byłego męża naszej bohaterki. Przy okazji wyjdzie na jaw, że mama/babcia, Ada (Giulia Lazzarini) była nauczycielką tego przedmiotu, a w domu często siedziała nad książkami i studiowała teksty.
W filmie nie wszystko co zobaczymy będzie rzeczywistością. Czasem nie wiadomo, czy to co widzimy to wspomnienia głównej bohaterki, jej sny czy odczucia. Wciąż zastanawiam się nad tą sceną kiedy drze prawo jazdy matki i rozbija jej samochód. Moretti postawił na pokazanie jak choroba i pobyt w szpitalu wpływają na najbliższych. Niewielu z nas może sobie pozwolić na trzymiesięczny urlop jak Giovanni, większość będzie musiała dzielić czas między pracę, szpital i rodzinę jak Margherita. Swoją drogą w La stanza del figlio bohater grany przez Morettiego (też Giovanni), zostawia swoją pracę wkrótce po śmierci syna, więc widzimy mniej więcej podobną rozmowę z pracodawcą/przełożonym, tylko w innej profesji.
Na niewielu filmach płakałam w swoim życiu, już prędzej przy krojeniu cebuli. Tutaj jednak końcówka na którą czekałam wraz z rodziną nawet mnie nie pozostawiła obojętną.
I to tyle. Trzecia wycieczka dobiega właśnie końca. W przygotowaniu są jeszcze kolejne, choć więcej będzie już pojedynczych sprawozdań niż podwójnych.
Mia madre… jeden z moich ulubionych filmów Morettiego.
PolubieniePolubienie
O, a który byś jeszcze polecił? Chętnie zobaczę jakiś jeszcze jego film
PolubieniePolubienie
Z nowszych i takich lekkich w odbiorze Habemus papam. Podobał mi się też Il caimano, bo tematyka bardzo ciekawa i przystępna. Żeby docenić lepiej te starsze filmy sięgające lat ’80 i ’90 trzeba troszkę lepiej poznać historię Włoch w tym okresie.
PolubieniePolubienie
Habemus papam chyba nawet widziałam kiedyś, nie wiedząc, że to jego, ale to Il caimano wygląda bardzo ciekawie. Dzięki za podpowiedź 🙂
PolubieniePolubienie